8 czerwca 2014

Chapter 13

Destiny's POV

    Ciężkie, zimne krople deszczu spadały na moją rozgrzaną twarz i łącząc się ze słonymi łzami spływającymi po policzkach, uniemożliwiały mi jakąkolwiek widoczność. Biegłam przed siebie, jak najszybciej tylko mogłam póki nie starczyło mi tchu, pragnąc jak najdalej pozostawić wszystko za sobą. Słowa Justina odbijały się echem w mojej głowie i powracały ze zdwojoną siłą, nie pozwalając skupić się na niczym innym. Z braku tchu zmuszona byłam przystanąć, opierając dłonie o zimną ścianę muru i pochylając się do przodu, usiłowałam złapać oddech. Dlaczego czułam się przy nim tak spokojna i szczęśliwa, choć niezwykle drażnił mnie swoim zachowaniem? Justin sprawiał wrażenie zupełnie niezainteresowanego moją osobą, choć z drugiej strony prowadził te swoje gierki, które sprawiały, że moje serce zaczynało bić dziesięć razy szybciej, a jego arogancka postawa dodatkowo jeszcze bardziej mnie nakręcała. Ponoć ludzie najbardziej pragną tego, czego nie mogą mieć i w moim przypadku doskonale się to sprawdziło. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo w głębi serca oczekiwałam na możliwość spędzenia z Justinem tych dwóch godzin po zajęciach. Nie przywiązywałam większej wagi do faktu, że potrafił postawić mnie na nogi w złych chwilach i należycie się mną zaopiekować oraz obronić, zupełnie bezinteresownie. Choć rzekomo nie darzyliśmy się sympatią, był przy mnie, gdy tego potrzebowałam. Westchnęłam głęboko, usiłując uspokoić wciąż jeszcze rozszalałe serce w mojej piersi, które za nic w świecie nie miało zamiaru bić w swoim zwykłym, spokojnym tempie. Było coraz zimniej, a moje ubranie zdążyło całkowicie przesiąknąć od deszczu, jednak zupełnie mnie to nie obchodziło. Ponownie wróciłam myślami do feralnej sytuacji, a słone łzy znów spłynęły po moich policzkach, na co uśmiechnęłam się z pogardą. Nie wyobrażałam sobie, że jestem aż tak słaba, szczególnie jeśli chodzi o faceta, jednak najbardziej dobił mnie fakt, iż Justin wyznając mi swoje uczucia, jednocześnie mnie odtrącił i to w możliwie najgorszy sposób. On zawsze był sam, zamknięty w swoim świecie i jestem skłonna stwierdzić, że jedyną osobą, która tak naprawdę go poznała, to Harry. Zapewne był jedynym, któremu Justin ufał bezgranicznie i przed kim zdołał się otworzyć. Mogłam sobie wmawiać, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego, lecz w głębi serca lubiłam jego towarzystwo i to bezczelne zachowanie. Być może właśnie to mnie w nim pociągało. Z moim ciężkim i dość trudnym charakterem, był jedyną osobą, która potrafiła sobie z tym wszystkim poradzić, dodatkowo potrafiąc mnie uspokoić i przywrócić do porządku. Zaśmiałam się mimowolnie. To było żałosne. Ja byłam żałosna, pozwalając, aby zawładnął moim sercem taki dupek, jak Justin. Choć zrozumiałam, że tak naprawdę mi na nim zależy, nie byłam jeszcze zakochana i nie mogłam pozwolić, aby moje uczucia przeszły na tak zaawansowany poziom, ponieważ od miłości nie da się tak łatwo uciec, choćbyśmy nie wiadomo jak tego pragnęli.

***

    Starałam się nie myśleć, jak duży wpływ miała na mnie obecność Justina i postarać się zapomnieć o jego osobie, co zdecydowanie nie należało do łatwych zadań. Schorowana, pozostawiona sam na sam ze swoimi myślami, przeleżałam tydzień w łóżku z powodu wysokiej gorączki i przeziębienia. Pomimo choroby cieszyłam się na tę przerwę. Mogłam w spokoju posiedzieć w domu i móc odpocząć od tego całego gówna, jakie zwaliło mi się na głowę i byłam pewna, że wrócę do szkoły wypoczęta i z nowymi siłami.
Szłam właśnie na lekcję angielskiego, gdy ktoś gwałtownie pociągnął mnie za rękę, co sprawiło, że torba znajdująca się na moim ramieniu spadła z głośnym hukiem na podłogę.
- Posrało cię – mruknęłam, gdy Nell zaczęła ciągnąć mnie w stronę łazienki.
- Nie marudź, tylko chodź.
Ledwo zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, gdy Channell wyciągnęła z paczki dwa skręty.
- Jeden dla ciebie – mruknęła wciskając mi do ręki jednego z nich. - Drugi dla mnie – na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Nell otworzyła okno i podała mi zapalniczkę, uprzednio podpalając swojego skręta i wypuściła w powietrze chmurę dymu. Natychmiast w nozdrza ugodził mnie tak dobrze znany mi charakterystyczny zapach, który swoją drogą bardzo lubiłam. Pomarańczowy płomień rozświetlił na chwilę moją twarz, gdy podpaliłam skręta. Jak najdłużej tylko mogłam starałam się wstrzymać dym w płucach, by następie wypuścić przed siebie chmurę szarego dymu, powtarzając tę czynność kilkanaście razy. Już po kilku głębszych zaciągnięciach, poczułam jak moje powieki stają się cięższe, a na usta wpełzł mimowolny uśmiech i wszelkie myśli tłoczące się w głowie nagle zniknęły, pozostawiając błogie uczucie spokoju. Lubiłam zapalić. Dzięki temu czułam się lekka, wolna, a wszelkie problemy uciekały w niepamięć, zostawiając mnie jedynie z przyjemnymi myślami. Charakterystyczne drapanie w gardle sprawiło, że mimowolnie zakasłałam parę razy, gdy ponownie się zaciągnęłam. Dawno nie paliłam czegoś tak dobrego i jednocześnie tak mocnego.
- Skąd to masz? - spytałam przyjaciółkę, zaciągając się po raz ostatni.
Zupełnie straciłam poczucie czasu i nie miałam pojęcia ile już tu siedziałyśmy.
Channell zachichotała, wyciągając z paczki papierosa i włożywszy go do ust, powoli wzruszyła ramionami.
- Mam swoich ludzi – ponownie zachichotała. - Może nie do końca takich swoich, ale mam.
- Nich ci będzie – odparłam, przeglądając się w lustrze.
Wyglądałam dość osobliwie. Na wpół przymknięte powieki, lekko przekrwione białka i duże źrenice, a do tego półuśmiech malujący się na moich ustach nie tworzyły zbyt dobrego połączenia. Niespiesznie sięgnęłam do torebki i przewróciwszy kilka książek, a także dwie paczki swoich ulubionych ciasteczek, udało mi się zlokalizować niewielkie pudełeczko, wciśnięte gdzieś w róg torby. Wpuszczanie kropki początkowo nie należało do najprzyjemniejszych czynności, jednak z czasem zdążyłam do tego przywyknąć, a białka prezentowały się znacznie lepiej, gdy nie były przekrwione.
- Muszę siusiu. Poczekaj na mnie przed klasą – moich uszu dobiegł trzask drzwi i odgłos przekręcanego zamka.
- Jasne – mruknęłam.
Schowałam pudełeczko do torebki i z policzków wytarłam chusteczką mokre stróżki, jakie pozostawiły po sobie krople, a następnie poprawiwszy makijaż, niespiesznie wyszłam z łazienki.
- Ty pierwsza – powiedziała Nell, gdy tylko stanęła tuż przy mnie. - Stewart bardziej cię lubi – to mówiąc otworzyła drzwi i niemal wepchnęła mnie do klasy, chichocząc przy tym pod nosem.
- Jak zwykle spóźnione – skwitował pan Stewart, racząc nas jedynie krótkim spojrzeniem.
- Przepraszamy – odparłam potulnie.
Rany, czy on zawsze musiał być taki ponury? Mógłby się trochę zabawić, albo chociaż raz uśmiechnąć. Zabawa mogłaby być zbyt szalonym pomysłem, jak na kogoś takiego, zacznijmy lepiej od małych kroczków. Mamy taki piękny dzień. Uśmiech panie Stewart, uśmiech.
- Idź – usłyszałam tuż za sobą głos Nell, która usiłowała popchnąć mnie na koniec klasy, gdzie znajdowało się nasze stałe miejsce.
Czym prędzej klapnęłam na krzesło i wyciągnęłam z torebki iPoda oraz słuchawki, włączając swoją ulubioną piosenkę. Z drugiej strony – powróciłam myślami do przerwanych przez Nell rozważań - nie dziwiłam się, że pan Stewart wcale się nie uśmiecha. Powiedzmy sobie szczerze, kto byłby szczęśliwy, gdyby musiał dzień w dzień użerać się z bandą dorastających nastolatków, którym hormony buzują jak stąd do Paryża? W dodatku co roku musiał powtarzać ten sam materiał, w minimalnym stopniu zapewne jakoś go zmieniając, co prawdopodobnie było jedną z nielicznych jego rozrywek w tej szkole.
- Chciałbym zorganizować wycieczkę – usłyszałam głos nauczyciela, lekko przytłumiony przez piosenkę, która dźwięczała mi w uszach.
Ależ pan szalony, panie Stewart. Oby tak dalej, a może zostanie pan nauczycielem roku.
Wyłączyłam iPoda i schowawszy go do torby, wsłuchiwałam się z uwagą w informację, jaką przekazywał nam nauczyciel.
- Planowałem wyjazd do Londynu, który odbyłby się za niecały miesiąc i trwałby dziesięć dni. Ruszylibyśmy śladami najwybitniejszych angielskich pisarzy, zwiedzili Londyn – pan Stewart wydałam się sam niezwykle zafascynowany tym, co mówił.
Nie od dziś wiadomo, że nasz nauczyciel pasjonował się Wielką Brytanią, jej kulturą i wszystkim co tylko było z nią związane, dlatego cieszyłam się, że taką podróż chciał przeżyć właśnie z nami, ponieważ jeszcze z nikim nie pojechał na taką wycieczkę. Może jednak nas lubił, a ja źle go oceniłam?
- Jednak zanim wybierzemy się w tę podróż – usłyszałam ponownie głos nauczyciela - chciałbym, abyście przygotowali krótki referat na temat dowolnie wybranej rzeczy związanej z Wielką Brytanią. Może to być władca, jakiś zabytek, cokolwiek tylko chcecie.
Zanim skończył mówić po klasie rozniosły się pomruki niezadowolenia.
Kto lubi robić referaty?
- Jednak, żeby nie było tak trudno – ciągnął pan Stewart, zupełnie nie zwracając uwagi na jakiekolwiek oznaki sprzeciwu z naszej strony – będziecie pracować z parach, które sam wybrałem.
Ciekawe jak wybierał te pary. Nie sądzę, aby kierował się jakimś konkretnym kryterium. Może wyliczanka? Cóż, każdy rodzaj rozrywki jest dobry, nawet taki.
- Przeczytam teraz pary, a wy usiądziecie razem i do końca lekcji macie czas, aby przedyskutować temat pracy. Po skończonych zajęciach proszę, byście podeszli do biurka i wpisali przy swoich nazwiskach co wybraliście, oczywiście według listy.
Mężczyzna schylił się, aby wyciągnąć z szuflady dwie kartki papieru i nałożywszy na nos swoje okulary połówki, zaczął wyczytywać nazwiska.
- Aber i Johns, Banson i Williams, Heming i Ollison, Dovson i Miller.
Siedziałyśmy z Channell jak na szpilkach, mając nadzieję, że nauczyciel połączył nas razem. Z początku myślałyśmy, że pary są jedynie mieszane, jednak nasze przypuszczenia natychmiast zostały obalone, tuż po wymienieniu drugiej i trzeciej dwójki.
- Baker i Sommers, Develin i Ellis.
Channell pisnęła radośnie, niemal zrywając się z krzesła. Chris Ellis był niezwykle przystojnym, a do tego dobrze zbudowanym, jasnowłosym chłopakiem, który zawodowo trenował koszykówkę. Nell takich uwielbiała i zdecydowanie nie mogła marzyć o lepszej parze. W dodatku pasowali do siebie jak ulał. Cieszyłam się, że dostała takiego partnera.
- Cribs i Collins – kontynuował nauczyciel. - Peers i Bieber.
Zastygłam w miejscu, a moje oczy omal nie wyszły z orbit. To chyba jakieś żarty, zdecydowanie musiałam się przesłyszeć.
- Przepraszam, mógłby pan powtórzyć z kim jestem w parze? - poprosiłam, opierając ręce o ławkę.
Pan Stewart zerknął na listę.
- Peers i Bieber – powtórzył. - Jesteś w parze z Justinem, możesz się do niego przesiąść i uzgodnić temat referatu – wyjaśnił nauczyciel, jakbym sprawiała wrażenie, że zupełnie nie mam pojęcia o czym do mnie mówi.
Pan Stewart kontynuował wyczytywanie nazwisk, a ludzie zaczęli powoli wstawać z ławek i siadać ze swoją parą, podczas gdy ani ja, ani Justin nie ruszyliśmy się z miejsca choćby o centymetr.
- Panie Stewart, ja bardzo proszę o zmianę partnera – rzuciłam natychmiast.
- Wybacz mi, Destiny, ale to nie jest możliwe. Jestem pewien, że dacie sobie radę.
Jak to „nie jest możliwe”? Dlaczego większość osób została połączona z kimś normalnym, kimś z kim da się w spokoju pracować, podczas gdy ja zostałam zmuszona być z nim? Czy nie wystarczyło, że musiałam spędzać z tym człowiekiem dwie godziny po szkole? Życie zdecydowanie lubi kopać leżącego, a to cholerne zrządzenie losu doskonale mu w tym pomagało. Wywróciłam oczami i niechętnie zabrałam swoje rzeczy, kierując się w stronę ławki bruneta. Byłam zła, wkurzona i lekko zdołowana, ale to ostatnie najmniej się liczyło.
- Jak ty wyglądasz, Des – usłyszałam jego zachrypnięty głos, gdy tylko zdążyłam usiąść. - Jesteś tak porobiona, że dziwię się, iż Stewart nic nie dostrzegł. Przykre.
- Zamknij się. Nie mam zamiaru wysłuchiwać pouczeń od kogoś takiego jak ty – warknęłam.
Chciał grać w tę swoją grę, proszę bardzo. Nie zamierzałam padać mu do stóp i błagać o Bóg wie co.
- Kogoś takiego jak ja? - zaśmiał się ironicznie, krzyżując ręce na piersi. - A kim dla ciebie jestem, Destiny? - mruknął, pochylając się w moją stronę.
Jak zwykle nie potrafiłam oprzeć się jego karmelowym tęczówkom, które ilekroć w nie spoglądałam, zawsze kryły w sobie tę nieodgadnioną głębię, którą tak bardzo chciałam zbadać. Potrafił zahipnotyzować mnie samym spojrzeniem i sprawić, że zapominałam o reszcie świata, skupiając się jedynie na nim. To zdecydowanie była jedna z moich słabości i jedna z wielu zalet Justina. Pragnęłam móc spoglądać z te karmelowe tęczówki, które niemal zawsze miały w sobie ten swój pewny siebie, szelmowski błysk, jednak tym razem nie mogłam się im poddać, choć tak bardzo tego chciałam. Gdy tylko mu odpowiedziałam, nie wierzyłam, że słowa które słyszę wypływają z moich ust.
- Nikim. Jesteś dla mnie nikim, Justin. Zwykłym, nic nieznaczącym ćpunem.
Czułam, jak gula w moim gardle rośnie do niewyobrażalnych rozmiarów i uniemożliwia mi jakąkolwiek konwersację. Nie chciałam tego, nie chciałam wypowiadać tak okrutnych słów, które nie tylko bolały mnie, ale również jego. Ból, jaki malował się w jego oczach był tak ogromny, iż niemal mnie przytłaczał, sprawiając, że miałam ochotę się rozpłakać, jednak wiedziałam, iż wypowiedzenie tych słów jest najlepszym rozwiązaniem. Miałam dość jego ciągłych gierek i zabawy, jaką sobie urządził. Mówienie o swoich uczuciach, a następnie odpychanie mnie, gdy ja również wyznałam co czuję, było co najmniej żałosne. Nie prosiłam się, aby bawiono się moimi uczuciami, a następnie porzucano samą, by po określonym czasie ponownie wrócić i znów móc się bawić. To, co czułam do Justina spadło gdzieś w głąb mojego serca i miałam nadzieję już nigdy nie musieć tego odnajdywać, aż w końcu zupełnie zniknie i nie pozostanie po tym ani śladu. Nie chciałam go ranić, ale ja również nie chciałam być raniona.
Justin odchylił się, odkręcając w bok i krzyżując ręce na piersi wpatrywał się w martwy punkt przed sobą.
- Nic nowego – mruknął siląc się na obojętny ton. - Do zobaczenia po szkole – dodał po chwili, opierając swoje dłonie o ławkę i podnosząc się z miejsca.
- Justin – jęknęłam.
Zauważyłam, że miał tendencję do uciekania, gdy sprawy nie szły po jego myśli.
- Dlaczego to robisz? - spytałam, gdy chłopak przechodził obok mnie.
Justin przystanął, opierając się jedną ręką o ławkę, a drugą o krzesło, co sprawiło, że znalazłam się zamknięta w środku i pochylił się lekko w moją stronę, niemal stykając nasze czoła razem. Mogłam wyraźnie poczuć zapach jego perfum, który idealnie pasował do jego osoby, a ciepły oddech bruneta głaskał skórę mojej twarzy. Justin powoli oblizał swoje malinowe wargi, spoglądając w moje oczy. Bałam się, że chłopak usłyszy łomoczące serce, które natychmiast przyspieszyło swoje bicie, gdy tylko się nade mną nachylił.
On wiedział.
Wiedział doskonale co ze mną robił.
Wiedział i zapewne świetnie się przy tym bawił, zresztą jak do tej pory.
- Właśnie to – przełknęłam ślinę, starając się zachować spokój, jednak mój oddech również stał się nieco szybszy oraz płytszy.
Z niemałym trudem przekręciłam głowę, starając się dłużej na niego nie patrzeć.
- Przyjdź do mnie jutro o szesnastej – rzuciłam. - Zastanowimy się nad projektem.
Justin uśmiechnął się łobuzersko i nachylając się do przodu, musnął wargami mój policzek.
Był moją słabością. Cholernie seksowną słabością o niesamowicie miękkich ustach i hipnotyzujących, karmelowych tęczówkach.
***

    Była sobota, godzina piętnasta dziesięć, a ja już niemal od dwóch godzin szykowałam się na spotkanie z Justinem, jakbym co najmniej miała wybrać się na randkę. Prawdę mówiąc nie miałam zielonego pojęcia dlaczego tak wariowałam, biorąc pod uwagę fakt, iż miało to być jedynie koleżeńskie, nic nieznaczące spotkanie, dotyczące projektu szkolnego, jednak po krótkim zastanowieniu zaczęłam rozumieć swoje zachowanie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Świadomość, że Justin i ja będziemy zupełnie sami, bez żadnych kręcących się dookoła ludzi, nastawiał moją wyobraźnię na całkiem nowy poziom, którego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Byłam pewna, że gdyby ktoś kazał wymyślić mi teraz coś kreatywnego, może jakiś wynalazek, bez większych problemów zaczęłabym rzucać pomysłami na prawo i lewo. To, co się ze mną działo zdecydowanie nie było dobre.
W końcu po wielu nieudanych próbach i uformowanych dwóch stertach ubrań, wybrałam najprostszy i chyba najbardziej banalny zestaw, jaki tylko mogłam założyć. Zwykłe, dopasowane, poprzecierane jeansy, a do tego jasnobrzoskwiniowy top i wszystkie moje stroje szlag trafił. Nałożyłam podkład, pomalowałam rzęsy oraz zrobiłam kreski eyelinerem, a włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone i nim się zorientowałam usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Świetnie – mruknęłam, spoglądając na zegarek. - Co do sekundy. Zachciało mu się punktualności akurat wtedy, kiedy nie potrzeba.
Czym prędzej zbiegłam po schodach, o mały włos nie potykając się o własne buty, które na nich zostawiłam, przez co z impetem wpadłam na drzwi. Cholera. Przeczesałam palcami włosy, oddychając głęboko parę razy.
Daj spokój, Des. Już nieraz byliście sami.
Dasz radę. Przecież to nic takiego.
To tylko Justin.
Moja dłoń powędrowała na zimną klamkę, a drzwi ustąpiły. Stał tam z tą swoją grzywką, tymi karmelowymi oczami i licznymi tatuażami na rękach, a na jego ustach gościł pogodny uśmiech. Nie ironiczny, nie sarkastyczny, szczęśliwy, pogodny uśmiech. Ubrany był w ciemne jeansy, fioletową koszulkę i białe supry. Tak samo idealny jak zawsze. Chłopak pochylił się do przodu i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, złożył delikatny pocałunek na moim policzku, jak to miał w zwyczaju.
- Cześć, piękna – mruknął.
Jasna cholera, co ja wygaduję. To AŻ Justin.
Głośno przełknęłam ślinę, zamykając drzwi za moim gościem.
- Napijesz się czegoś? - spytałam kierując się do kuchni.
Stanęłam na palcach, wyciągając z szafki dwie szklanki, po czym postawiłam na je blacie, spoglądając wyczekująco w stronę chłopaka.
- Z chęcią. Masz może sok pomarańczowy?
Pokiwałam głową, wyciągając z lodówki napój i napełniwszy szklanki, wypiłam połowę zawartości, nie zwracając uwagi na temperaturę. Justin opierał się rękoma o blat, lustrując wzrokiem każdy mój ruch.
Był cholernie seksowny.
Boże, Des. O czym ty w ogóle myślisz?!

Wypiłam resztki swojego soku, karcąc się w myślach.
Justin niespiesznie podniósł szklankę do góry, starając się nie stracić ze mną kontaktu wzrokowego i upił nieco soku. Na jego ustach ukazał się delikatny uśmiech. Zupełnie jakby wiedział o czym myślałam.
- Chodźmy na górę – powiedziałam, chwytając z blatu swoją szklankę.

    Pracowaliśmy już od dobrych czterech godzin, lecz żadne z nas nie odczuło upływającego czasu. Dzięki temu, że Justin znajdował się niemal na samym szczycie listy, udało nam się bez problemów wpisać nasz temat, bowiem prace nie mogły się powtarzać. Postanowiliśmy, że przygotujemy referat o Big Benie i szło nam znacznie lepiej, niż przypuszczałam. Wbrew pozorom Justin okazał się bardzo sumienną osobą, która podeszła do naszej pracy z pełnym profesjonalizmem, dzięki czemu zdążyliśmy uporać się z częścią pracy w bardzo szybkim tempie. Prawdę mówiąc nigdy bym się tego po nim nie spodziewała.
- Dość – usłyszałam głos Justina, który siedział przy laptopie w poszukiwaniu kolejnych informacji. - Przejdźmy się – chłopak przekręcił się na krześle i oparł brodę na oparciu. - Nie musimy skończyć tego dzisiaj, a po takim czasie przyda nam się odrobina wytchnienia – dodał, spoglądając wyczekująco w moją stronę.
Miał rację. Do końca mieliśmy jeszcze trzy tygodnie, a nasza praca była prawie w połowie gotowa. Wystarczyło znaleźć jeszcze parę informacji, nauczyć się ładnie opowiadać, a zadanie było zrobione. Odłożyłam książkę, którą trzymałam na kolanach i niespiesznie podniosłam się do góry. Długie włosy opadły kaskadami na moje ramiona i plecy oraz zakryły piersi.
- Czemu nie – uśmiechnęłam się lekko.
- Świetnie – brunet klasnął w dłonie i zerwał się z krzesła. - Pójdę tylko do gabinetu po wydrukowane rzeczy i możemy wychodzić.
Justin wyszedł z pokoju, a ja zaczęłam powoli zbierać potrzebne rzeczy do niewielkiej torebki, którą planowałam ze sobą zabrać. Dzisiejszego dnia niemal cały czas padał deszcz i dopiero na wieczór pogoda się uspokoiła, zatem chłodne, rześkie powietrze powinno dobrze nam zrobić, szczególnie po tylu godzinach spędzonych w domu. Wyłączyłam laptopa oraz światło i już miałam wychodzić z pokoju, gdy nagle poczułam jak czyjeś duże dłonie oplatają mnie w pasie, przyciągając do siebie. Justin położył głowę na moim ramieniu i ucałował delikatnie policzek. Mimowolnie zamknęłam oczy, delikatnie odchylając głowę do tyłu. Chłopak nagle obrócił mnie przodem do siebie, a następnie oparł o ścianę, kładąc dłonie po obu stronach mojego ciała.
- Możemy spędzić ten czas w inny sposób – mruknął, wodząc nosem po mojej szyi.
Poczułam, jak serce przyśpiesza swoje bicie i łomocze w piersi. Doprowadzał mnie do szaleństwa, mnie i moje serce, lecz musiałam przyznać, że w głębi uwielbiałam gdy to robił. Zaczęłam oddychać przez usta, gdy Justin przesunął swoje wargi w stronę mojego ucha, a następnie na policzki, delikatnie muskając skórę swoimi malinowymi ustami, podczas gdy mój oddech gładził jego twarz. Nie spodziewałam się takiej sytuacji, gdy żadne z nas nie było pijane. Sądziłam, że buzujące emocje są spowodowane wyłącznie alkoholem, a owe gierki skończą się, gdy tylko trunek przestanie mącić nam w głowach, jednak nie byłam przygotowana na taki obrót sprawy. Poczułam w żołądku dziwny, lecz jednocześnie przyjemny ścisk, gdy Justin położył swoją dłoń na moim policzku i kciukiem zaczął głaskać skórę twarzy. Chłopak przysunął się jeszcze bliżej, napierając na mnie swoim torsem, co sprawiło, że mogłam poczuć niemal każdy skrawek jego umięśnionego ciała, na co mimowolnie przygryzłam wargę. Zaczynałam odczuwać podniecenie, które wkrótce zaczęło ogarniać mnie całą, od stóp do głowy, gdy Justin przesunął swoje usta niebezpiecznie blisko moich. Wtem chłopak nagle odsunął się i spojrzał na mnie z góry, uśmiechając się łobuzersko. Wciąż nie przestając opierać się o ścianę, jedną ręką przeczesał palcami swoje ułożone do góry włosy, lekko pociągając za ich końce. Wyglądał, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał i przez dłuższą chwilę bił z własnymi myślami.
- Justin – mruknęłam uwodzicielskim głosem, wyginając swoje ciało w delikatny łuk, niczym kotka, gdy chłopak ponownie nachylił swoją twarz niebezpiecznie blisko mojej.
Oczy bruneta zalśniły w ciemności, a na jego ustach pojawił się typowy dla niego szelmowski uśmiech. Bieber wplótł palce w moje włosy, lekko szarpiąc, aby unieść moją twarz ku górze, a następnie pochylił się, przesuwając do siebie moją głowę. Nie potrafiłam dłużej wytrzymać ogarniającego mnie podniecenia i nie czekając ani chwili dłużej, zarzuciłam mu ręce na szyję, wplatając palce w jego włosy, co sprawiło, że dzieląca nas odległość zupełnie przestała istnieć. Justin sprawiał wrażenie, jakby tylko na to czekał. Gwałtownie złapał za moje pośladki i unosząc do góry, przygwoździł do ściany swoim umięśnionym ciałem.
- Tęskniłem, Desy – szepnął uwodzicielskim głosem w moje usta, a ja wiedziałam już, że pragnę tylko jego.
__________________________________________________________
UWAGA!

BARDZO PROSZĘ, ABY KAŻDA OSOBA, KTÓRA CZYTA TO FF SKOMENTOWAŁA TEN ROZDZIAŁ I NAPISAŁA CZY JEST ZA DRUGĄ CZĘŚCIĄ.
BARDZO WAS O TO PROSZĘ.
SĄDZĘ, ŻE TO NIE JEST ZBYT WIELE I MAM NADZIEJĘ, ŻE CHOĆ TYLE MOŻECIE DLA MNIE ZROBIĆ.
NIE DZIAŁAJĄ ANKIETY, DLATEGO TYLKO TAK MOGĘ TO SPRAWDZIĆ.


Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają to opowiadanie i wciąż są ze mną. Każdy komentarz, który dodajecie jest dla mnie bardzo ważny i niezwykle motywuje do pisania, dlatego proszę – KOMENTUJCIE.

Ale się porobiło. Nie mogę się już doczekać, aż Justin i Destiny będą mieć swoje momenty już na stałe. Planowałam to wszystko zrobić nieco później, jednak ze względu na niezbyt przyjemne rzeczy, jakie dla nich przygotowałam, dam im nieco radości wcześniej ;)


jeśli macie jakieś pytania, zapraszam ask.fm/Destiny_ff
Do następnego ♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ


jeśli ktoś chciałby podjąć ze mną współpracę i znaleźć się w polecanych, proszę zajrzeć do zakładki „współpracuję”

jeśli są błędy, przepraszam.