8 lutego 2014

Chapter 6

Destiny's POV

Wyląduję u czubków. Jak nic tam wyląduję po spędzeniu dzień w dzień dwóch miesięcy z tym zasranym dupkiem. Boże, już czuję jak mój mózg zaczyna wariować. To zdecydowanie nie na moje nerwy.

Dlaczego kazała nam sprzątać tę szkołę razem?!

Nie miałam zamiaru siedzieć dłużej w tej zasranej szkole. Justin wyprowadził mnie z równowagi w stopniu zdecydowanie przekraczającym moją wytrzymałość psychiczną. Jeśli Phyllis myślała, że zamknięcie nas razem w szkole na trzy godziny jest bezpieczne, to grubo się myliła. Zapewne już jutro wieczorem nasza szkoła będzie jedną wielką stertą gruzu, wśród którego będziemy stać z Justinem, a unoszący się w powietrzu pył będzie otaczać nasze ciała. Zaśmiałam się pod nosem z własnej wyobraźni i czym prędzej wybiegłam ze szkoły. Słońce przyjemnie ogrzało moją twarz gdy tylko otworzyłam drzwi. Odetchnęłam głęboko, niemal zachłannie wpuszczając do płuc świeżą dawkę tlenu, który w zaistniałej sytuacji okazał się bardzo pomocny. Kilka głębszych wdechów wystarczyło, abym ponownie zaczęła trzeźwo myśleć. Nagle stałam się bardzo znużona, a ból w dłoniach dawał o sobie znać, pulsując co jakiś czas ze zdwojoną siłą. Zaklęłam w myślach i powłócząc nogami ruszyłam przed siebie. Choć bardzo chciałam znaleźć się w domu, nie miałam najmniejszego zamiaru aby się śpieszyć. Słońce przyjemnie ogrzewało moje ciało, a wiatr muskał po twarzy i odsłoniętych udach, przy okazji bawiąc się kosmykami moich włosów, które uciekły z luźnego koka. Ponownie zaciągnęłam się świeżym powietrzem, wpuszczając do płuc niezbędną dawkę tlenu. Potrzebowałam czegoś na rozluźnienie i doskonale wiedziałam co pomoże mi się zrelaksować. Jednym ruchem wypuścił włosy z niechlujnego upięcia, pozwalając aby spadły kaskadami na moje ramiona, zakrywając plecy. Zaśmiałam się cicho z tego co właśnie zrobiłam. To musiało z pewnością wyglądać jakbym próbowała być seksowna, jednak jestem pewna, że efekt był w stu procentach pozytywny. Nie byłam jakąś zapatrzoną w siebie panną, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, jednak doskonale znałam swoją wartość i wiedziałam, że bez wątpienia podobam się chłopakom. Trzeba umieć odróżnić bycie zadufanym w sobie od pewności siebie i choć granica przekroczenia tej bariery była niezwykle mała, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się jej przekroczyć. Skręciłam w boczną uliczkę prowadzącą do parku, który zawsze mijałam po drodze do szkoły i ruszyłam zieloną alejką w stronę ławki, na której zawsze przesiadywałam. Położyłam torbę na ciemnym drewnie i zajęłam miejsce tuż obok, odchylając głowę do tyłu, w stronę promieni słonecznych i zamknęłam oczy. Miałam zamiar delektować się tą chwilą jak najdłużej tylko mogłam. Czułam się błogo i spokojnie wreszcie mogąc się wyciszyć. Rozmowy ludzi, radosne śmiechy dzieci i śpiew ptaków sprawiały, że moje ciało odprężyło się jak nigdy dotąd. Powoli podniosłam głowę i delikatnie otworzyłam powieki, rozglądając się dookoła. W zasięgu mojego wzroku znajdowała się para z dziećmi jednak powoli zaczynali się oddalać, kierując się w stronę stawu znajdującego się na środku parku. Przygryzłam wargę i uśmiechnęłam się lekko, wyciągając z torebki paczkę papierosów, w której znajdował się niemal idealnie zwinięty skręt. Podpaliłam niepotrzebny kawałek papieru, który pozostał po skręceniu i włożyłam skręta do ust, przytrzymując go wargami. Płomień zapalniczki delikatnie ogrzał moją twarz. Zaciągnęłam się, starając się jak najdłużej utrzymać dym w płucach, a po chwili szara chmura wyleciała w powietrze. Poczułam charakterystyczny zapach i lekko się uśmiechając ponowiłam czynność kilkanaście razy, dopóki nie spaliłam całego skręta. Zaczęłam nieco kasłać pod wpływem delikatnego drapania, jednak już po chwili wszystko wróciło do normy. Poczułam jak moje powieki lekko opadają, a otaczające mnie barwy stały się milion razy bardziej wyraźne. Zielona trawa oraz liście drzew nie były już tak zwyczajnie zielone, ich kolor przywodził mi na myśl odcień dorodnego szmaragdu, niczym z kolorowych okładek czasopism. Wyciągnęłam przed siebie nogi i oparłam się plecami o ławkę, wsłuchując w odgłosy rozchodzące się dookoła. Promienie słoneczne padające na moją twarz sprawiły, że moje powieki jeszcze bardziej opadły. Nie chciałam zakładać okularów. Może to dziwne, ale lubiłam kiedy słońce świeciło na moją twarz. Delikatny uśmiech wpełzł na moją twarz gdy dostrzegłam malutką dziewczynkę, która śmiejąc się radośnie, usiłowała postawić swoje pierwsze kroki w różowych bucikach, na szmaragdowo zielonej trawie, która wyglądała teraz nibym ocean w kolorze butelkowym. Westchnęłam głęboko i przekręciłam głowę na bok, co sprawiło, że włosy przysłoniły mi twarz i zamknęłam oczy. Czułam się zrelaksowana i spokojna jak nigdy dotąd. Już dawno nie urządzałam sobie takich samotnych wypadów i prawie zapomniałam jak wówczas potrafiłam się uspokoić, izolując niemal od całego rzeczywistego świata, pozostając jedynie w swoim własnym. Byłam pewna, że w zaistniałej sytuacji nawet Bieber nie byłby w stanie wytrącić mnie z równowagi i pozbawić mojego błogiego stanu. Do osiągnięcia pełnej harmonii brakowało mi jedynie muzyki. Nie śpiesząc się, wyciągnęłam z torby telefon oraz słuchawki i włączyłam swoją ulubioną playlistę.
           Nie mam pojęcia ile realnego czasu przesiedziałam w parku, jednak było to około całej i pół mojej playlisty, która zdecydowanie nie była krótka. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie przysnęłam i byłam skłonna jak najbardziej zwrócić się ku moim przypuszczeniom, gdy tylko spojrzałam na ekran telefonu. Przełknęłam ślinę, czując suchość w gardle, a mój brzuch jak na zawołanie wydał charakterystyczny odgłos. Niechętnie zebrałam swoje rzeczy i skierowałam się w stronę domu, wciąż jeszcze pogrążona w moim cudownym stanie. Nie rozumiałam dlaczego ludzie tak bardzo są temu przeciwni. Istnieje tyle narkotyków, które są śmiertelnie niebezpieczne dla zdrowia, a oni przyczepili się tej nieszczęsnej marihuany. Lekkie westchnienie wydobyło się z moich ust, gdy moim oczom ukazał się nie kto inny jak Jason. On nie lubił kiedy paliłam, choć sam to czasem robił, ja jednak nie lubiłam gdy zalewał się w trupa na imprezach.
- Nie jesteś w szkole? - spojrzał na mnie uważnie, a jego brwi powędrowały ku górze.
- Jak widać – odparłam, wyrzucając lekko ręce ku górze.
Usiłowałam go ominąć i powrócić do mojego błogiego świata, lecz Jason brutalnie zastąpił mi drogę.
- Paliłaś – stwierdził natychmiast.
Uśmiechnęłam się lekko, ponieważ mój błogi świat właśnie wołał mnie do siebie, a ja nie chciałam go opuszczać. Czy ten obłok wygląda jak miś?
- Des, mówiłem ci, żebyś nie paliła – warknął.
Czy on usiłował być groźny i mnie przestraszyć? Już to kiedyś przerabialiśmy i zdecydowanie nie skończyło się to pozytywnie. Pokłóciliśmy się tak, że niemal przez dwa tygodnie Jason nie miał ze mną żadnego kontaktu. Poczułam jak jego dłonie zaciskają się na moich ramionach, a on sam lekko mną potrząsnął.
- O co ci do cholery chodzi? - mruknęłam, usiłując wyrwać się z jego uścisku.
Cholera, był silny. Przypomniałam sobie naszą dzisiejszą bójkę z Justinem i mimowolnie zaśmiałam się pod nosem. Gdybym teraz miała się z nim bić, zapewne nawet nie chciałoby mi się na niego spojrzeć, a co dopiero podnieść na niego rękę. Jasona najwyraźniej jeszcze bardziej wkurzył ten fakt, ponieważ potrząsnął mną jeszcze mocniej.
- Mówiłem ci kurwa żebyś nie paliła – jego palce wbijały się coraz mocniej w moje barki z każdym wypowiadanym przez niego słowem.
Zebrałam w sobie całą siłę jaką tylko mogłam, usiłując wyrwać się z jego uścisku, jednak na próżno.
- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć – warknęłam, spoglądając prosto w jego oczy.
Uścisk chłopaka nieco się poluźnił, lecz jego dłonie wciąż jeszcze spoczywały na moim ciele. Miałam dziwne wrażenie, że jego palce pozostawią po sobie sine ślady. Szybkim ruchem ściągnęłam z siebie jego dłonie i ponowiłam próbę wyminięcia go. Poczułam na swoim karku jego przyśpieszony oddech i mogłabym przysiąc, że zagryzał policzki ze złości.
- Des – usłyszałam jego głos.
Jason złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Poczułam jak napiera na mnie swoim ciałem. Moje nogi mimowolnie zaczęły cofać się do tyłu, dopóki nie uderzyłam plecami o pień drzewa. Jason odgarnął mi z twarzy niesforne kosmyki włosów i złapał moją twarz w dłonie, uważnie spoglądając w moje oczy. Mój oddech natychmiast przyśpieszył kiedy jego wargi lekko się rozchyliły.
- Prosiłem cię, Des – mruknął, a jego oddech owinął mi twarz.
Świeży powiew wiatru zaszeleścił liśćmi i sprawił, że zapach perfum chłopaka dotarł do moich nozdrzy ze zdwojoną siłą. Była to charakterystyczna woń, po której zawsze mogłabym go rozpoznać. Były ciut za mocne, jednak dodawało im to charakteru, który zdecydowanie pasował do Jasona.
- Już to przerabialiśmy – odparłam.
Nie miałam ochoty dyskutować z nim o tym po raz kolejny. Dla mnie temat był już dawno zamknięty, do tego nienawidziłam gdy usiłował mnie sobie podporządkować, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mięśnie jego szczęki nieco się napięły, lecz już po chwili odsunął się ode mnie, krzyżując ręce na piersi.
- Przyjadę po ciebie wieczorem – jego pewny siebie głos sprawił, że lekko się zaśmiałam.
- Jestem już umówiona z Nell – odparłam i nie czekając na jego reakcję ruszyłam w stronę domu.
***

Justin's POV

Przejechałem opuszkiem palca po swojej rozciętej wardze, a następnie przeniosłem wzrok na zielony, nieokreślonego rodzaju kształt, który ujawniał się tuż przy moim oku. Opierając się rękoma o umywalkę, przyjrzałem się uważnie swojemu odbiciu.

Zawsze mogło być gorzej.

Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie sprawiła, że moja twarz wyglądała w ten sposób. Destiny zdecydowanie potrafiła przyjebać, mógłbym nawet jej pogratulować. Cóż, byłoby to bardzo w moim stylu. Nie spodziewałbym się, że rzuci się na mnie w obronie swojej przyjaciółeczki, która zachowuje się jak dziwka, jednak byłem pewien, że Peers doskonale zdawała sobie sprawę jaką opinię ma Develin. Owszem, sam lubiłem zabawić się z dziewczynami, jednak to było zupełnie co innego. Jeśli kobieta się nie szanuje, ja nie będę szanował jej, bo niby z jakiej racji? Pochyliłem się nad umywalką, odkręciłem wodę i ponownie przemyłem twarz chłodną cieczą. Wiedziałem, że rozcięcie wkrótce się zrośnie, a siniak zniknie szybciej niż się pojawił, jednak irytował mnie fakt jak teraz wyglądam. Zakręciłem wodę i słysząc dzwonek na lekcję wyszedłem z łazienki, kierując się w stronę klasy. Widziałem te spojrzenia skierowane w moją stronę, lecz gdy tylko mój wzrok powędrował w stronę któregoś z nich, każdy natychmiast odwracał się w drugą stronę, udając, że zajmuje się czymś niezwykle ciekawym. Zaśmiałem się pod nosem, a na moje ust wpełzł złośliwy uśmiech. Lubiłem, gdy ludzie się mnie bali i odnosili z szacunkiem do mojej osoby. Ale nie Peers, ona musiała być kurwa inna i zgrywać bohatera w obronie swojej przyjaciółki. Żałosne. Miałem zamiar sprawić, że zapamięta te dwa miesiące najbardziej jak tylko się da i już nigdy nie spróbuje podnieść na mnie ręki lub chociażby krzywo się spojrzeć. Kurwa, jestem Justin Drew Bieber, mnie się traktuje z szacunkiem! Nim zorientowałem się co robię, moja pięść z głośnym hukiem wylądowała na blacie biurka, jednak tylko nieliczni odwrócili się w moim kierunku.
- Jakiś problem, panie Bieber? - usłyszałem głos nauczyciela.
- Żadnego – mruknąłem, uśmiechając się krzywo.
Przyznaj się, Bieber, tak naprawdę wkurza cię to, że na ciebie nie leci.
Peers w ogóle mnie nie kręci.
Jest ostrą laską i wkurza cię, że ma cię w dupie.
Nie dotykam dziewczyn ze szkoły.
I tak cię to wkurza, twoja duma i ego nie mogą tego przeżyć.

Świetnie, jeszcze tego brakowało, żebym zaczął gadać ze sobą w myślach, jak jakiś popieprzony świr. W głębi duszy jednak wiedziałem, że ten drugi ja miał rację. Żadna nie była w stanie mi się oprzeć, gotowa pójść ze mną do łóżka, nawet jej przyjaciółka, ale nie Destiny, ona była inna. Nienawidziła mnie, strzelała te swoje humory, dogadywała, wyzywała – uśmiechnąłem się krzywo – a nawet potrafiła przywalić. Wkurzało mnie to, ale jak już wcześniej wspomniał drugi ja, bardziej bolał mnie fakt, że na mnie nie leciała. Zacisnąłem szczękę, a moje dłonie zacisnęły się w pięści, które co chwila poluźniałem.
Nie musisz niczego udowadniać, Bieber.
To dla zasady.
Odpuść.

Niezauważalnie potrząsnąłem głową. Znów zaczynałem gadać ze sobą, jak popieprzony. Musiałem zapalić, a najlepiej wciągnąć coś mocniejszego, zanim zupełnie zeświruję.
           Po szkole czym prędzej pojechałem do domu. Czułem jak moje ręce zaczynają się lekko trząść, a na czoło występują malutkie kropelki potu i nawet to cholerne zioło nie pomagało, abym się uspokoił. Paliłem papierosa za papierosem w poszukiwaniu torebeczki z białym proszkiem, która na pewno musiała być gdzieś jeszcze schowana z moim domu. Wiedziałem, że schowałem ją gdzieś tuż przed moim wyjazdem, jednak za cholerę nie potrafiłem sobie przypomnieć gdzie.

Jak mogłeś kurwa zapomnieć?!

Z całej siły uderzyłem pięścią w stół i nagle mnie olśniło. Moja ręka powędrowała pod mahoniowe drewno w poszukiwaniu zawiasów, które po chwili przekręciłem. Delikatnie, aby nie uszkodzić blatu, podniosłem kawałek jego górnej części, która przedłużała stół i odstawiłem ją na bok, opierając o ścianę. Wróciwszy na swoje miejsce, ukucnąłem, a moim oczom ukazał się pusty otwór, do którego można było schować jeden z blatów. Cóż, nie tak do końca pusty. Wyciągnąłem rękę, usiłując po omacku wyczuć torebeczkę z resztką miękkiego proszku. Uśmiech zadowolenia wpełzł na moją twarz, gdy opuszkami palców dotknąłem śliskiej powłoki. Natychmiast ją wyciągnąłem, wysypując całą zawartość na mahoniowe drewno. Z tylnej kieszeni jeansów wyjąłem portfel, a w następnej kolejności kartę kredytową oraz dwadzieścia dolarów i oddzieliłem proszek na dwie równe kupki, następnie tworząc z nich linie proste. Zwinąłem papier w rulon i nie czekając ani chwili wciągnąłem wszystko najpierw do jednej, a potem do drugiej dziurki. Mój oddech nieco się uspokoił, a drżenie rąk już po chwili ustało. Jednym ruchem ręki otarłem nos i ruszyłem na górę w stronę łazienki. Potrzebowałem długiej, relaksującej kąpieli.

Destiny's POV

Poczułam lekkie szturchnięcie w ramię, jednak nie miałam najmniejszego zamiaru dać znać, że się przebudziłam. Leżąc w bezruchu uważnie nasłuchiwałam odgłosów, które dochodziły z mojego pokoju, a najbardziej charakterystycznym z nich był odgłos szpilek, uderzających co jakiś czas o brązowe panele, nieosłonięte fioletowym dywanem. Danielle. Lekko uchyliłam powiekę, dostrzegając, że szukała czegoś w mojej szafie, zawzięcie wyrzucając niemal całą jej zawartość.
- Mam nadzieję, że później to posprzątasz – mruknęłam, przekręcając się na drugi bok.
- Gdzie mój kaszmirowy sweter? - Zapytała z nutką irytacji w głosie.
Zupełnie zapomniałam, że pożyczałam od niej jeden z jej ulubionych sweterków, który kupiła podczas delegacji do Paryża i najwidoczniej nie zwróciłam go na jego miejsce. Ups.
- Sprawdź w łazience – wychrypiałam.
Cholera, musiałam się napić.
Poczułam na sobie wzrok Danielle i choć tego nie widziałam mogłabym przysiąc, że pokręciła głową z dezaprobatą. Zerwałam się z łóżka jak oparzona, gdy moich uszy doszedł jej głośny krzyk.
- DESTINY FAITH PEERS! - wrzasnęła, a ja byłam wręcz pewna, że właśnie dziś jest dzień mojej śmierci. - CO TO JEST?!
Mój wzrok powędrował w stronę Danielle, która trzymała w jednej ręce poplamiony i zwinięty w kulkę jasnobeżowy, kaszmirowy sweter. Moja dłoń natychmiast powędrowała w stronę czoła, uderzając o nie z głośnym plaskiem. Przymrużyłam powieki, starając się uniknąć jej wzroku. Poplamiłam jej sweter winem.
- To wcale nie wygląda tak źle, jakby mogło się wydawać – odparłam cicho zawieszając swoje spojrzenie na kulce w jej ręce.
- Och, czyżby?!
- Spójrz na to z drugiej strony, teraz jest oryginalny – spojrzałam na nią. - Nigdzie takiego nie kupisz.
Kolor twarzy mojej mamy zmieniał się w zawrotnym tempie. Począwszy od bladego niczym marmur, poprzez czerwień, aż wreszcie skończywszy na ciemnej purpurze. Danielle powoli podeszła do mnie i usiadła na łóżku, wciąż trzymając w ręce swój sweterek, któremu przyglądała się teraz z zaskakującą uwagą. Usłyszałam jak bierze kilka głębokich wdechów, zanim się do mnie odezwała.
- Faith – zaczęła, a ja poczułam, że to będzie cholernie długa rozmowa.
Moja mama zazwyczaj nie używała mojego pierwsze imienia, ponieważ najzwyczajniej w świecie była obrażona na ojca, Briana, który mi je nadał, a jej duma była niezwykle urażona. Do dnia moich narodzin nie mogli dojść do porozumienia w sprawie imienia. Tata chciał, abym nosiła imię Destiny, ponieważ niezwykle mu się podobało i ponoć od zawsze chciał nazwać swoją przyszłą córeczkę właśnie tym imieniem, mama natomiast upierała się przy imieniu Faith, które nosiła jej babka. Nie mogli dojść do porozumienia, a żadne z nich nie chciało pójść na kompromis, aby któreś z tych dwóch imion było moim drugim. W dniu porodu, kiedy moja rodzicielka wykończona wydawaniem mnie na świat smacznie spała w swoim pokoju, tata został poproszony o wypełnienie papierów, w których między innymi należało wpisać moje imię. Nie trudno się domyślić co też uczynił mój ojciec. Zakończyło się na tym, że obydwoje nazywali mnie tak jak chcieli, co z początku wprowadzało mnie w dość dużą konsternację. Za każdym razem, gdy Danielle opowiadała tę historię, tłumacząc każdemu, dlaczego Brian nazywa mnie inaczej niż ona, zabawnie się denerwowała, zawzięcie wymachując rękami. Nie wiem czemu, ale zawsze mnie to bawiło.
- Obiecałam prawda?
Z zamyśleń wyrwał mnie głos matki, która teraz spoglądała na mnie wyczekująco.
- Huh?
- Że nie będziemy się kłócić – wyjaśniła Danielle.
- Um, tak.
Moja mama odetchnęła głęboko, co sprawiło, że jej obcisły żakiet jeszcze bardziej opiął się na jej biuście.

Rany i ona może chodzić do pracy w czymś takim?

Na miejscu tych wszystkich facetów nie mogłabym się skupić. Co z tego, że jest ich szefową, to chyba nawet jeszcze bardziej ich podkręcało.
- Jeśli czegoś potrzebujesz, zapytaj, a postaram się abyś to dostała. Wiesz, że nie zabraniam ci wielu rzeczy i także na wiele przymykam oko od kiedy dorosłaś. Staram się zawsze żebyś miała jak najlepiej i choć często nie ma mnie w domu, to gdy tylko mogę staram ci się to wynagrodzić i naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego zawsze do cholery bierzesz moje rzeczy – spojrzała na mnie uważnie, oczekując zapewne inteligentnej odpowiedzi.
- Ponieważ to są twoje rzeczy?
Danielle spojrzała na mnie w lekkim szoku, nie bardzo widząc jak ma zareagować na moją odpowiedź, a raczej odpowiedzio-pytanie.
- Ty lubisz nosić moje rzeczy, nie udawaj, że nie – powiedziałam natychmiast, widząc, że zamierza zaprzeczyć. - Przyłapałam cię parę razy na grzebaniu w mojej szafie, a potem dziwnym trafem brakowało w niej paru rzeczy.
Danielle uśmiechnęła się, rzucając w moją stronę spojrzenie mówiące „nie przeproszę, robisz to samo”. Zaśmiałam się.
- Przepraszam, że go wzięłam i zniszczyłam, nic ci o tym nie mówiąc. Obiecuję, że jakoś ci to wynagrodzę – uśmiechnęłam się, wyciągając ręce do przodu, aby się do mnie przytuliła, co natychmiast uczyniła.
Danielle była wspaniałą matką i niezwykle się o mnie troszczyła. Prawdę mówiąc traktowałam ją bardziej jak przyjaciółkę, której mogę o wszystkim powiedzieć. Cóż, prawie o wszystkim. Wciąż przecież była moją matką i pewnych rzeczy nie mogła tolerować. Mama ucałowała mnie w policzek i odsunęła się, rzucając w kąt swój sweter.
- Za tydzień kupię sobie nowy – stwierdziła, podnosząc się z mojego łóżka.
Świetnie, najpierw robi mi awanturę, a potem jak gdyby nigdy nic rzuca tekstem, że „kupi sobie nowy”.
- Musze pilnie wyjechać w delegację. Klient, z którym podpisaliśmy kontrakt pół roku temu, nagle chce zrezygnować, twierdząc, że omawiane warunki były zupełnie inne, niż to, co w danej chwili otrzymuje – westchnęła. - Zawsze znajdzie się ktoś, kto za wszelką cenę będzie chciał ci dokopać, tylko dlatego, że masz od niego więcej i jesteś kobietą – powiedziała twardo i miałam dziwne wrażenie, że powinnam odebrać to również jako życiową poradę, aniżeli zwykłe stwierdzenie. - Tak czy inaczej nie będzie mnie około miesiąca, jednak nie gwarantuję, że wyjazd się nie przedłuży, ponieważ mam do załatwienia także wiele innych spraw – z jej ust ponownie wydobyło się westchnienie.
- Jestem już duża, poradzę sobie – odparłam z uśmiechem, usiłując dodać jej otuchy, ponieważ wiedziałam, że cholernie nienawidziła zostawiać mnie na tak długo samej. - Zostaw mi tylko kartę i leć – zaśmiałam się, a ona natychmiast mi zawtórowała. - Ale serio, muszę coś jeść, więc zostaw tę kartę.
Danielle ponownie ucałowała mnie w policzek i racząc mnie radosnym uśmiechem, wyszła z pokoju. Chwyciłam z szafki swojego iPhone'a i spojrzałam na wyświetlacz, który wskazywał godzinę ósmą piętnaście w nocy. Świetnie, musiałam przespać pół dnia. Już chciałam odłożyć telefon ponownie na jego uprzednie miejsce, gdy poczułam niewyobrażalny ból w prawej dłoni. Pulsowała niemiłosiernie, a do tego była niesamowicie opuchnięta i każdy, choćby najmniejszy ruch sprawiał, że miałam wrażenie, jakby wbijały się w nią tysiące, a nawet i miliony igieł, które uniemożliwiały mi poruszenie kończyną. Czym prędzej rzuciłam telefon na łóżko i zbiegłam na dół do salonu. Danielle siedziała na kanapie i oglądała telewizję, jedząc popcorn.
- Um, mamo?
Kobieta spojrzała na mnie pytająco.
- Chyba musimy jechać do szpitala – stwierdziłam, pokazując jej prawą dłoń.

***

Justin's POV

Poczułem wibracje w kieszeni moich spodni i jednym ruchem wyciągnąłem telefon.

Wiadomość od: Chaz
Dziś, 11 w nocy , Sunset Boulevard.

Zerwałem się z kanapy, zdając sobie sprawę, że miałem zaledwie godzinę, aby dojechać na miejsce. W co ten Chaz do cholery pogrywał?! Najpierw pisze, że wyścig jest jutro, a następnie daje mi znać raptem godzinę przed, że jednak raczył go przełożyć. Och, raczej wysłał mi jebaną wiadomość z miejscem wyścigu. Chwyciłem w biegu swoje kluczyki od auta i czarną, skórzana kurtę i czym prędzej pobiegłem do samochodu, uprzednio zamykając drzwi od domu. Sunset Boulevard znajdowała się około pół godziny jazdy od mojego domu i bynajmniej droga do niej zajmie mi zapewne mniej więcej tyle czasu, biorąc pod uwagę ruch, jaki panował o tej godzinie. Nie mogłem sobie także pozwoli na zbytnie użycie mojej maszyny, ponieważ trasa jaką miałem jechać była najczęściej patrolowanym miejscem przez policję, ze względu na natężenie ruchu, jakie zawsze tam panowało. Wcisnąłem gaz w podłogę, delektując się chwilą póki jeszcze mogłem zabawić się z moim autem. Samochód zamruczał cicho, niczym pantera, szykując się do ataku na niczego nie spodziewającą się zdobycz. Już po chwili dostrzegłem na liczniku prawie 180km/h, a na moje usta wkroczył dumny uśmiech. Traktowałem swój samochód niczym własne dziecko i byłem z niego cholernie dumny, patrząc, jak dorasta z każdym następnym dopieszczeniem. Moje auto było maszyną stworzoną do wyścigów, ale przede wszystkim maszyną stworzoną do wygrywania tych wyścigów. Przyśpieszyłem jeszcze bardziej, czując w żyłach nagły napływ adrenaliny, który pojawiał się zawsze, ilekroć osiągałem niebezpieczną prędkość - czyli zawsze. Gładko wszedłem w zakręt techniką driftu i już po chwili znalazłem się na głównej drodze. Z wielkim żalem zwolniłem nieco i spojrzałem na wyświetlacz mojej komórki. Do wyścigu miałem jeszcze masę czasu, jednak musiałem znaleźć się na miejscu znacznie wcześniej, aby móc się przygotować i przede wszystkim pogadać z Chazem. Co to w ogóle miało być?! Powinien poinformować mnie wcześniej, a nie godzinę przed jebanym wyścigiem. Gdybym się nie stawił, wyszedłbym na ciotę, która boi się przegranej, a każdy doskonale wiedział, że taki nie byłem. Zaraz po wyścigu musiałem także załatwić parę spraw z Silverem i przede wszystkim wziąć od niego towar do handlu, jak również trochę dla siebie. Potrzebowałem czegoś na uspokojenie nerwów. Jedną rzeczą, która potrafiła odciągnąć moje myśli od narkotyków, były wyścigi lub po prostu szybka jazda samochodem. Adrenalina jaką wówczas czułem pozwalała zapomnieć mi o wszystkim i skupić się jedynie na danej chwili, w której się znajdowałem. Moje myśli skierowane były jednie na to, aby przypadkiem w coś nie przywalić i przede wszystkim przeżyć. Kochałem to. Mogłem poczuć, że żyję i tego właśnie chciałem najbardziej – czuć, że żyję. Obiecałem sobie solennie, że nigdy nie będę miał tak nudnego życia jak większość szarych mieszkańców Los Angeles, których życie stało się rutyną, której nie mają zamiaru zmieniać. Skręciłem gwałtownie, wjeżdżając wreszcie na właściwą drogę. Wszędzie pełno już było przeróżnych samochodów, poustawianych z boku drogi, przy których stały skąpo ubrane dziewczyny oraz właściciele owych pojazdów. Minąłem grupę ludzi tańczących do muzyki wydobywającej się z pomarańczowego Mitsubishi EVO 10 i zatrzymałem się tuż obok linii startu. Gdy tylko wysiadłem z samochodu, natychmiast znalazł się przy mnie tłum ludzi usiłujących przywitać się lub po prostu obejrzeć mój samochód.
- Wiedziałem, że dotrzesz.
Odwróciłem się i dostrzegłem Chaza, który machał do mnie, idąc w moim kierunku. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Jesteś chujem, Chaz – stwierdziłem, witając się z przyjacielem.
Blondyn tylko wzruszył ramionami, wciąż jeszcze nie przestając się śmiać.
- To nie jest kurwa zabawne. Mogłem nie zdążyć.
- Nie pieprz. Obydwaj doskonale wiemy, że zawsze byś zdążył.
Uśmiechnąłem się triumfalnie. Nie powiem, schlebiało mi to, że wiedział jak dobry jestem i nie próbował tego ukrywać.
- A teraz przestań się już uśmiechać i rusz dupę na start – klepnął mnie przyjacielsko w ramię i ruszył w stronę tłumu.
Zająłem miejsce w swoim samochodzie i podjechałem pod linię startu, ustawiając się tuż przed nią. Już po chwili pozostała czwórka zawodników zajęła swoje miejsca, a wśród nich dostrzegłem nawet czarnowłosą dziewczynę. Zaśmiałem się w duchu. Nie mam pojęcia czego tu szukała, ale jeśli liczyła na to, że wygra, to grubo się myliła – podobnie jak reszta. Mój silnik zamruczał gniewnie, gdy przed nami pojawiła się długonoga szatynka. Zacisnąłem ręce na kierownicy i lekko przymrużyłem oczy, uważnie śledząc każdy jej ruch. Dziewczyna uśmiechnęła się i oblizała wargi, a jej ręce powędrowały ku górze.
- Gotowi?! - usłyszałem jej głos wśród krzyków ludzi i warkotu silników.
Szatynka powiodła wzrokiem po każdym z nas, a po chwili uśmiechnęła się triumfalnie.
- START!
Nim jej ręce zdążyły całkowicie opaść, moja dziecinka już minęła jej ciało. Czym prędzej zmieniłem biegi, dociskając pedał gazu do samej podłogi. Zerknąłem kątem oka w boczne lusterko, dostrzegając za sobą zbliżające się błyski świateł pozostałych samochodów. Zakląłem cicho, ponownie przyśpieszając. Chaz miał rację, oni faktycznie byli dobrzy. Czarne Audi R8 znalazło się w polu mojego widzenia, brutalnie zajeżdżając mi drogę.
- Kurwa!
Gwałtownie zjechałem w bok, modląc się, abym przypadkiem w coś nie przywalił. Nie miałem czasu żeby rozejrzeć się dookoła czy manewr był bezpieczny, więc mimowolnie odetchnąłem z ulgą, gdy udało mi się utrzymać panowanie nad kierownicą i przede wszystkim swoją pozycję. Zmieniałem biegi jak szalony i nim się zorientowałem znalazłem się ponownie na równi z czarnym Audi, którego kierowca za nic nie chciał tak łatwo oddać mi prowadzenia.
- Będzie zabawa – mruknąłem, uśmiechając się łobuzersko pod nosem.
Szybko rozejrzałem się dookoła i gwałtownie skręciłem w bok, wjeżdżając na górę, która znajdowała się wzdłuż naszej trasy. Maksymalnie docisnąłem pedał gazu, niemal wbijając go w podłogę i usiłowałem skupić się na drodze, jednocześnie pilnując wzrokiem mojego przeciwnika. Wykonałem gwałtowny skręt, o mały włos nie wypadając z trasy. Samochód zachwiał się niebezpiecznie i poczułem jak na ułamek sekundy straciłem nad nim panowanie.

Teraz, albo nigdy.

Szarpnąłem kierownicą, a mój samochód wyleciał w powietrze, niczym rakieta. Miałem wrażenie, że ta chwila będzie trwać w nieskończoność. Wyraźnie mogłem dostrzec sylwetkę czarnego Audi tuż pod sobą, która już po chwili zaczęła się cofać lub raczej to ja zacząłem ją wyprzedzać. Z niewyobrażalnym hukiem mój Nissan opadł na jezdnię, a iskry posypały się za nim niczym drobny pył.
- WOW!
Krzyknąłem na całe gardło, niezwykle podekscytowany i uderzyłem jedną ręką w kierownicę, usiłując ponownie osiągnąć maksymalną prędkość, jakie oferowało moje auto. Moje serce biło z niewyobrażalną siłą, a oddech był przyśpieszony. Ilość adrenaliny jaka płynęła w moich żyłach była wprost niewyobrażalna. Droga zaczęła się zwężać, a ja już wiedziałem, że wygrałem, a meta jest już bardzo blisko. Wtem uśmiech zadowolenia zniknął z mojej twarzy i mógłbym przysiąc, że stałem się blady jak ściana. Miejsce, gdzie miała znajdować się meta zasłonięte było siatką, na której ukazany był ogromny napis „droga zamknięta”
- JAK TO KURWA ZAMKNIĘTA?!
Ryknąłem, zupełnie nie wiedząc co mam robić. W panice rozejrzałem się dookoła, zdając sobie sprawę, że mam coraz mniej czasu i muszę zdecydować co zrobić, ponieważ mój samochód niebezpiecznie zbliżał się do siatki. W ostatniej chwili wykonałem gwałtowny skręt, o mało nie wyrywając kierownicy. Kątem oka dostrzegłem nową trasę, która jeszcze nie miała się zakończyć. Utraciłem sporą prędkość i czym prędzej starałem się ją odzyskać, usiłując wyrównać auto. Ponownie zaczynałem cieszyć się wygraną, gdy nagle dostrzegłem w lusterku odbicie świateł czarnego Audi. Zakląłem pod nosem zdając sobie sprawę, że dzieląca nas odległość zaczyna słabnąć, a mój przeciwnik niemal siedzi mi na dupie. Docisnąłem pedał gazu do samej podłogi, obawiając się, że zaraz przebiję nim dziurę na wylot mojego Nissana. W oddali dostrzegłem ludzi stających na mecie i oczekujących naszego przybycia i wiedziałem, że koniec jest już blisko. Czym prędzej zjechałem na środek drogi, jednak mój przeciwnik był szybszy i wykonał ponowny manewr, sprawiając, że nasze samochodu uderzyły o siebie. Lekko zachwiałem się w fotelu, jednak natychmiast odzyskałem panowanie. Wierzyłem, że moja maszyna mnie nie zawiedzie. To jego jebane Audi nigdy nie będzie tak dobre, jak moje auto! Nim się zorientowałem, minęliśmy linię mety. Zahamowałem gwałtownie, powodując za sobą chmurę szarego dymu. Opadłem plecami na oparcie fotela, wciąż jeszcze kurczowo ściskając ręce na kierownicy i ciężko dysząc. Dostrzegłem dookoła mnie tłum ludzi, którzy krzyczeli i skakali podekscytowani, oczekując na moje wyjście. Wygrałem. Kurwa, zawsze wygrywam! Z trudem poluźniłem uścisk na kierownicy i nacisnąłem klamkę, by następnie wysiąść z auta. Nim się zorientowałem ktoś rzucił się na mnie, gwałtownie ściskając.
- Wygrałeś! - Wrzasnął mi do ucha Chaz. - Jak zawsze niepokonany!
- Stary, jesteś popieprzony. Co to miało do cholery być z tą drogą? - zaśmiałem się.
- Urozmaicenie – odparł z uśmiechem, najwyraźniej dumny z siebie, że udało mu się mnie zaskoczyć.
Pokręciłem głową, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że czarne Audi stało tuż obok mnie, a drzwi od strony kierowy również były otwarte. Byłem cholernie ciekaw kto siedział za kółkiem tego auta, ponieważ – muszę to szczerze przyznać nawet przed sobą – był zajebiście dobry. Stał oparty o maskę samochodu z rękoma skrzyżowanymi na piesi i choć widziałem jedynie jego profil, byłem pewien, że się uśmiecha, najwyraźniej dumny z siebie. Nie potrafiłem skojarzyć jego twarzy, lecz gdy tylko się odwrócił, mój wzrok przykuły jego tatuaże, znajdujące się na lewej ręce, a w szczególności jeden, który mógłbym rozpoznać niemal wszędzie. Doskonale znałem osobę, która była ich właścicielem.
- Styles! - krzyknąłem, ruszając w jego stronę.
Chłopak rozszerzył ramiona i uśmiechnął się szeroko. Czułem się, jakbym wreszcie odnalazł swojego zaginionego brata, którego poszukiwałem przez wiele lat. Znałem się z Harrym od dziecka i niemal wszystko robiliśmy razem, zawsze. Wraz z nim zacząłem swoją pracę dla Silvera, w której tkwiłem do dziś. Harry jednak zniknął nagle trzy lata temu, przez pewną sprawę, którą zlecił mu Silver. Nie powiedział mi co ma zrobić ani dokąd się udaje, jednak nie nalegałem na odpowiedź. Rozumiałem go i zdawałem sobie sprawę, że jeśli Silver zabronił mu mówić to nie powinien o tym gadać, nawet mnie. Z ogromną radością w sercu uścisnąłem swojego przyjaciela, jedną ręką klepiąc go po plecach.
- Prawie wygrałem – stwierdził zadowolony, kiedy już odsunęliśmy się od siebie.
Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Prawie – odparłem pewny, również się uśmiechając.
- Ale przyznaj, że się trochę bałeś. Pod koniec byłeś już obsrany, że ci się nie uda – skrzyżował ręce na piersi.
- Pieprzysz, nigdy się nie boję, że przegram – objąłem go ramieniem, przyciągając bliżej siebie. - Może trochę – mruknąłem najciszej jak mogłem, żeby jedynie on mógł mnie usłyszeć.
W jego oku pojawił się tak dobrze znany mi błysk, a triumfalny uśmiech zawitał na jego twarzy.
- Chodź, jedziemy się zabawić.
_____________________________________________________
Przepraszam Was bardzo, że tak długo nie było rozdziału, ale byłam chora i kompletnie nie mogłam się na nim skupić. Starałam się coś pisać i jak widać po dwóch tygodniach udało mi się skleić takie coś. Nie jestem z tego rozdziału zadowolona, prawdę mówiąc wydaje mi się okropnie nudny, jedynie końcówka jakoś mnie zadowala.

Miałam go dodać już wczoraj, ale miałam urodziny i kompletnie nie dałam rady.
Mam nadzieję, że wybaczycie ♥
A co Wy sądzicie o tym rozdziale? :)

DZIĘKUJĘ ZA TYLE KOMENTARZY, JESTEŚCIE WSPANIALI. TO BARDZO MOTYWUJE DO DALSZEJ PRACY
Cieszę się, że głosujecie w ankiecie. Dzięki temu wiem ile osób czyta mojego bloga i jak widać jest Was bardzo dużo, DZIĘKUJĘ!

Zapraszam Was również na collision-fanfiction

Trzymajcie się i do następnego ♥

błędy nie są sprawdzone.

24 komentarze:

  1. Aww dragi, dragi, dragi! I wyścigi. Najlepsze połączenie :) Rozdział naprawdę ciekawy i zaskoczyłaś mnie z pojawieniem się Harrego, wow! Podoba mi się, jak najbardziej :D Czekam z niecierpliwością na kolejny! xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS dziękuję za polecenie mojego bloga <3

      Usuń
    2. nie ma za co, kochanie ♥
      cieszę się, że rozdział się podobał i że w jakimś stopniu udało mi się zaskoczyć ;)

      Usuń
  2. Nigdy nie zawodzisz, jeśli chodzi o jakoś tekstu. Czasami trzeba na niego trochę poczekać, ale wiedz, że warto! :D
    Justin, niegrzeczny mały ćpunek :P Strasznie nie lubię narkotyków (poza marychą :P), ale do tego opowiadania pasują idealnie :) Tylko niech główny bohater nie przesadzi z nimi :D
    Destiny, też wulkan emocji i energii :D Już się boję pomyśleć, co będzie wyrabiać, jak jej matka wyjedzie na ten miesiąc! :O
    Pozdrawiam i serdecznie zapraszam do mnie na nowości! :)

    http://seem-like-a-dreams.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję Ci bardzo, zawsze raczysz mnie takimi miłymi słowami ;*
      Cóż, narkotyki póki co będą trzymać się niestety z Justinem.
      haha, mogę tylko zdradzić, że przez ten miesiąc wiele się wydarzy ;)

      dziękuję za informację, już zaglądam ;*

      Usuń
  3. omomoo...boooooski rozdział..po prostu brak słów..kocham to jakl piszesz..i rozdział jest po prostu booski...czekam na kolejny oby był szybko <333

    OdpowiedzUsuń
  4. rozdział wietny spoznione wszystkiego najlepszego :* weny zycze i do nastepnego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo ;* i cieszę się, że rozdział się podobał xx

      Usuń
  5. wow!
    Świetny rozdział!
    Harry całkowicie mnie zaskoczył ;o
    btw wszystkiego najlepszego! Spełnienia marzeń i czego tam jeszcze sobie życzysz xox
    @bemybabemaybe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo ♥
      podejrzewam, że zapewne jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy ;)

      Usuń
  6. Co ty rozdział jest bardzo fajny z nieoczekiwanymi zwrotami akcji.
    To WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO - wybacz że późno ci je składam ale nie wiedziałam że masz urodziny ;)
    Pozdrawiam i życzę weny <3 Do następnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że nie był nudny :)
      dziękuję bardzo ♥ nic nie szkodzi, przecież nie wiedziałaś :)

      Usuń
  7. świetnie ;)
    czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. znalazłam twojego bloga przyadkiem i strasznie mnie wciągnął. uwielbiam go! zaintrygowała mnie postać Harry'ego. jest taki tajemniczy. czekam z niecierpliwością na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że Ci się spodobał i postanowiłaś tu zostać :)
      Harry ma ogromne znaczenie w tej historii

      Usuń
  9. Twojego bloga poleciła mi przyjaciółka, mówiąc, że jak zacznę czytać, to nie będę mogła się oderwać. I miała racje. To opowiadanie już wpadło do mojej ukochanej listy i masz to jak w banku, że zostaję stałą czytelniczką. Piszesz ładnie i płynnie, dzięki czemu przyjemnie się czyta. Każde zdanie wynika z drugiego, dialogi i opisy są dobre. Nic dodać, nic ująć. Błędów chyba nie ma, zresztą nawet nie zwracałam na to uwagi. Tutaj z pewnością najbardziej urzekli mnie bohaterowie. Kocham jak dziewczyna i chłopak mają charakterek! Destiny jest strasznie wybuchowa i w ogóle nie ma pohamowań, tak jak Justin. Jak zaczęli "bójkę" to już sama nie wiedziałam, któremu kibicować, hahah. Coś sądzę, że wciągu tego miesiąca relacje między nimi się zmienią. Zastanawiam się też, czy Justin zechce ją 'zdobyć', tylko dlatego, żeby sobie coś udowodnić. Tutaj podoba mi się też to, że zrobiłaś z Destiny buntowniczkę, ale nie taką, która na wszystkich szcza brudnym moczem, a rodziców uważa za najgorsze ścierwo świata. Właśnie tutaj nie przekroczyłaś tej granicy, za co jestem Ci wdzięczna. XD
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę weny, xx.
    Zapraszam też do siebie: backpack-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. musiałam dwa razy przeczytać Twój komentarz, aby dotarło do mnie wszystko co napisałaś xd
      dziękuję Ci bardzo za te wszystkie miłe słowa. wiadomo, że nie jestem jakąś zawodową pisarką, więc tym bardziej jest mi niezwykle miło przeczytać coś takiego, jeszcze raz dziękuję ♥
      staram się zawsze pobieżnie przejrzeć cały tekst zanim go dodam, jednak zdaję sobie sprawę, że pojawiają się błędy
      Nie lubię postaci, które są flegmatyczne. wydają mi się takie bez wyrazu, dlatego moi bohaterowie muszą mieć charakter :D
      cieszę się, że spodobali Ci się bohaterowie, ponieważ staram się jak najlepiej odwzorować ich osobowość, aby czytelnik mógł ich "poznać"
      przez ten miesiąc wiele się wydarzy, obydwoje niejednokrotnie pokażą swój charakter, a Justin... cóż, on chyba sam jeszcze nie wie o co mu chodzi :D
      starałam się jej nie przekraczać i cieszę się, że wyszło pozytywnie
      już zaglądam do Ciebie i jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa. cieszę się, że moje ff Ci się podoba i jest mi bardzo miło, że postanowiłaś tu zostać ♥

      Usuń
  10. Idealnie! Rozdział cudowny. Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  11. Cholera, dawno nie czytałam tego bloga i musiałam nadrobić kilka rozdziałów :/
    Mam nadzieję, że mi wybaczysz, kochanie?
    To wcale nie tak, że Cię opuściłam, czy coś, żebyś sobie nie myślała... Po prostu mam teraz nawał pracy w szkole i, jest ciężko. Cholernie ciężko. Co do opowiadania, to oczywiście idealne, no, bo Twoje muszą być takie i nie zaprzeczaj <3
    Niesamowite jest to, jak dokładnie opisujesz te ich wyścigi, jakbyś sama brała kiedyś w nich udział [?] XD
    Ciekawa jestem kiedy pomiędzy Justinem, a Destiny zaczną się jakieś miłostki i romansidła, ahahahha <3
    Ta dziewczyna jest cholernie drapieżna, haha :D Jestem pewna, że jeszcze nie raz da po sobie znak na Justinie, poprzez swoje kąśliwe uwagi, lub właśnie, szybkie piąsteczki hahhaha :)
    Jestem ciekawa co będzie dalej i z utęsknieniem czekam na kolejny <3
    xoxo
    ~ Drew.
    http://thepastalwayscomesbackx3.blogspot.com/
    http://angelsdonotdieyet.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście, skarbie, że wybaczę ♥
      rozumiem Cię w zupełności, ponieważ sama mam teraz mnóstwo na głowie. wcale nie są idealne, ale niech Ci będzie ;*
      nawet nie wiesz jak bym chciała być na takich wyścigach. póki co wykorzystuję swoją wyobraźnię oraz wiedzę, w którą czerpię z filmów o takiej tematyce :)
      już niedługo, spokojnie :D
      oczywiście, że da o sobie znać. zarówno ona jak i Justin :D
      buziaki ♥

      Usuń
  12. ok kocham to opowiadanie.
    ok należy do moich ulubionych.
    ok ok ok ok <33333
    sorki, że nie kreatywny komentarz, ale jestem tak podekscytowana tym rozdziałem, że nie wiem nawet od czego zacząć :))))
    @ilysm_jbiebs

    OdpowiedzUsuń
  13. Gdy przeczytalam opis, ktory dodałas na mojej stronie i zobaczylam, ze w opowiadaniu ma występować Justin, miałam ochote pominac ten wpis. Jednak weszłam a historia, którą tworzysz na maksa mnie wciągnela. Czekam na next i mam nadzieję, że wpadniesz do mnie i skomentujesz

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy ciebie popierdoliło dziewczyno?!?! Nudny?!?!?! Ten rozdział jest jednym z najlepszych!!! ;* Najbardziej podobały mi się wyścigi, zajebiście udało ci się to wszystko opisać, uczucia i wogóle WSZYSTKO było takie zajebiste!!! ;**
    Gabi. ;*;*;*

    OdpowiedzUsuń